Recenzja filmu

Bezprawie (2003)
Kevin Costner
Robert Duvall
Kevin Costner

Kowboje są zmęczeni

Byłam kilka dni temu na babskich Andrzejkach. Moja przyjaciółka opowiedziała dowcip. Idzie zmęczony wilk przez las. Wlecze za sobą ogon, powłóczy łapami. Spotyka go zając. – Wilku, co się
Byłam kilka dni temu na babskich Andrzejkach. Moja przyjaciółka opowiedziała dowcip. Idzie zmęczony wilk przez las. Wlecze za sobą ogon, powłóczy łapami. Spotyka go zając. – Wilku, co się stało? Ktoś cię pobił? – Daj spokój – mówi wilk – Całą noc musiałem tańczyć z Costnerem. Bardzo się tym żartem ubawiłam. Ale następnego dnia do śmiechu mi już nie było. Bo Costner ma skłonność do męczenia nie tylko zwierzątek. Jego najnowszy film eksploatuje popularny obecnie wątek nieczystych powiązań świata polityki i biznesu. Żeby nie było tak oczywiście ubiera swoich bohaterów w kowbojki, kapelusz i spodnie z frędzlami. Zasadnicze elementy fabuły mieszczą się w konwencji westernu. Mamy więc charakterystycznych bohaterów (np. dobry zły facet, złoczyńcy o plugawych twarzach), konflikt natury i cywilizacji, typowe rekwizyty. Małe miasteczko, położone wśród malowniczych stepów, trzymają w garści skorumpowany szeryf i bogaty ranczer. Ten ostatni nie chce, by ktokolwiek pasł bydło na terenach, które uważa za swoje własne. Szczególnie, jeśli jest to wędrująca ze swym stadem grupa kowbojów pod wodzą Bossa (Robert Duvall). Gdy ludzie szeryfa biją i aresztują jednego z ludzi Bossa, ten postanawia położyć kres bezprawiu. Wraz ze swoją prawą ręką Charleyem (Kevin Costner) rusza do walki z bydlakami. Czyli – wszystko po staremu. Skąd jednak pomysł nakręcenia w XXI wieku prostego filmu o walce dobra i zła, zupełnie pozbawionego fajerkwerków technicznych i efektów specjalnych? Kevin Costner po wielkim sukcesie "Tańczącego z wilkami" angażował się w coraz gorsze produkcje, by wymienić choćby "Wodny świat" czy "300 mil do Graceland". Filmem "Bezprawie" najwyraźniej chciał powrócić do formy sprzed lat. Bezskutecznie. Jego obraz eksploatuje motywy westernu, ale bardzo wtórnie. Widać to choćby w sposobie przedstawiania postaci, które Costner buduje oczywistymi chwytami. Charley jest twardym facetem, ale kocha swoją suczkę Tig i wozi małe cielątka na swoim koniu. Takie sceny pokazywane są kilka razy, jakby reżyser nie doceniał (inteligencji? pamięci?) widza. Nowe elementy Costner dodaje zaś nie tam, gdzie trzeba. Przykładem jest scena, w której kowboje palą hawańskie cygara i jedzą szwajcarską czekoladę (czyżby aluzja do globalizacji?). Zamiast "uwspółcześnić" postacie kowbojów, ich konflikt wewnętrzny, reżyser skupia się na błahych szczegółach. Bohaterowie wydają się chronicznie zmęczeni, jakby ten stan miał tłumaczyć sam przez się ich skomplikowaną sytuację psychologiczną. A może to znużenie wynika tylko z wieku, który w latach 80. XIX wieku uznano by za podeszły? Wszystko to Costner na koniec okrasił garścią pretensjonalnych, banalnych dialogów i rzewną muzyką. Miłe złego początki, ale koniec żałosny, chciałoby się rzec po 139 minutach projekcji. Czasy kowbojów, szlachetnych bohaterów, triumfalnych odjazdów ku zachodzącemu słońcu dawno się skończyły. I w życiu i w kinie. "Bezprawie" jest trochę jak bajka dla dorosłych, na którą wszyscy jesteśmy za duzi.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wielu krytyków kpi sobie z reżyserskich i aktorskich dokonań Kevina Costnera. Sam tego nie rozumiem, gdyż... czytaj więcej
Rok 1882. Dzika preria gdzieś w Ameryce. Na niej czterej jeźdźcy: twardy i zahartowany Boss (Robert... czytaj więcej
Jak najkrócej opisać ten film? Dla mnie "Bezprawie" to pieśń miłosna, film opiewający wspaniałą Amerykę i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones